GŁOS SKĄDSIŚ: Twój syn poetą — czegóż żądasz więcej?
∗
∗ ∗ |
OJCIEC CHRZESTNY: Zapewne, to wielkie nieszczęście być ślepym.
LEKARZ: I bardzo nadzwyczajne w tak młodym wieku.
OJCIEC CHRZESTNY: Był zawsze słabej kompleksji, i matka jego umarła nieco... tak...
LEKARZ: Jakto?
OJCIEC CHRZESTNY: Poniekąd tak — waćpan rozumiesz — bez piątej klepki.
MĄŻ: Przepraszam pana, żem go prosił o tak późnej godzinie, ale od kilku dni mój biedny syn budzi się zawsze koło dwunastej, wstaje i przez sen mówi. Proszę za mną.
LEKARZ: Chodźmy! Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu.
∗
∗ ∗ |
KREWNY: Cicho!
DRUGI: Obudził się, a nas nie słyszy.
LEKARZ: Proszę panów nic nie mówić.
OJCIEC CHRZESTNY: To rzecz arcydziwna.
ORCIO: (wstając) O Boże — Boże!
KREWNY: Jak powoli stąpa...
DRUGI: Jak trzyma ręce założone na piersiach.
TRZECI: Nie mrugnie powieką — ledwo, że usta roztwiera, a przecię głos ostry, przeciągły, z nich się dobywa.