Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

∗                ∗

Czy widzicie, jak oni czekają niecierpliwie, szemrzą między sobą, do wrzasków się gotują? Wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranemi włosy, w łachmanach, z spiekłemi twarzami, z dłoniami pomarszczonemi od trudu. Ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami; patrz, ten wysoki trzyma topór spuszczony, a tamten stęplem żelaznym nad głową powija; dalej, w bok pod wierzbą, chłopię małe wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce ściska. Kobiety przybyły także, ich matki, ich żony, głodne i biedne, jak oni, zwiędłe przed czasem, bez śladów piękności; na ich włosach kurzawa bitej drogi, na ich łonach poszarpane odzieże, w ich oczach coś gasnącego, ponurego, gdyby przedrzeźnianie wzroku. Ale wnet się ożywią — kubek lata wszędzie, obiega wszędzie. Niech żyje kielich pijaństwa i pociechy!


∗                ∗

Teraz szum wielki powstał w zgromadzeniu. Czy to radość, czy rozpacz? — Kto rozpozna jakie uczucie w głosach tysiąców! Ten, który nadszedł, wstąpił na stół, wskoczył na krzesło i panuje nad nimi, mówi do nich. Głos jego przeciągły, ostry, wyraźny: każde słowo rozeznasz, zrozumiesz — ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieśni — czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czaszce niemasz, wszystkie wypadły, strącone myślami — skóra, przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina pomiędzy koście i muszkuły — a od skroni broda czarna wieńcem twarz opasuje; nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach — oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy — chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie dojrzeć. A kiedy ramię wzniesie, wyciągnie, wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się,