PRZECHRZTA: Zabłądziliśmy, szukając wąwozu Świętego Ignacego. Nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrzędy nowej wiary.
MĄŻ: (wstępując) Przez Boga, naprzód! Tegom żądał właśnie. Nie lękaj się, nikt nas nie pozna!
PRZECHRZTA: Ostrożnie — powoli!
MĄŻ: Wszędzie rozwaliny jakiegoś ogromu, który musiał wieki przetrwać, nim runął. Filary, podnóża, kapitele, ćwiertowane posągi, rozrzucone floresy, któremi oplatano starodawne sklepienia. Teraz mi pod stopą zamignęła stłuczona szyba. Zda się, że twarz Bogarodzicy na chwilę wyjrzała z cieniu i znów tam ciemno. Tu, patrz, cała arkada leży — tu krata żelazna, zasypana gruzem; zgóry lunął błysk pochodni: widzę pół rycerza, śpiącego na połowie grobu. Gdzież jestem, przewodniku?
PRZECHRZTA: Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzieści dni i nocy, aż wreszcie zburzyli ostatni kościół na tych równinach. Teraz właśnie cmentarz mijamy.
MĄŻ: Wasze pieśni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach. Czarne postacie ztyłu, zprzodu, po bokach się cisuą, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie, jak żyjące duchy.
PRZECHODZĄCY: W imieniu wolności pozdrawiam was obu.
DRUGI: Przez śmierć panów witam was obu.
TRZECI: Czego się nie śpieszycie? Tam śpiewają kapłani wolności.
PRZECHRZTA: Niepodobna się oprzeć — zewsząd nas pchają.
MĄŻ: Któż jest ten młody człowiek, na gruzach przybytku stojący? Trzy ogniska palą się pod nim, wśród dymu i łuny twarz jego płonie, głos jego brzmi szaleństwem.
Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.