bieży w coraz wyższe kręgi — ono jest zgubą waszą i woła teraz przez moja usta:
„Zgrzybiali, robaczywi, pełni napoju i jadła, ustąpcie młodym, zgłodniałym i silnym!“
Ale ja pragnę cię wyratować — ciebie jednego.
MĄŻ: Bodajbyś zginął marnie za tę litość twoją! Ja także znam świat twój i ciebie: patrzałem wśród cieniów nocy na pląsy motłochu, po karkach którego wspinasz się dogóry, widziałem wszystkie stare zbrodnie świata, ubrane w szaty świeże, nowym kołujące tańcem. Ale ich koniec ten sam, co przed tysiącami łat: rozpusta, zło i krew. A ciebie tam nie było; nie raczyłeś zstąpić pomiędzy dzieci twoje, bo w głębi ducha ty pogardzasz niemi. Kilka chwil jeszcze, a, jeśli rozum cię nie odbieży, ty będziesz pogardzał sam sobą.
Nie dręcz mnie więcej! (siada pod herbem swoim)
PANKRACY: Świat mój jeszcze nie rozparł się w polu — zgoda — nie wyrósł na olbrzyma, łaknie dotąd chleba i wygód — ale przyjdą czasy...
Ale przyjdą czasy, w których on zrozumie siebie i powie o sobie: „Jestem“, a nie będzie drugiego głosu na świecie, coby mógł także odpowiedzieć: „Jestem“.
MĄŻ: Cóż dalej?
PANKRACY: Z pokolenia, które piastuję w sile woli mojej, narodzi się plemię ostatnie, najwyższe, najdzielniejsze. Ziemia jeszcze takich nie widziała mężów. Oni są ludźmi wolnymi, panami jej od bieguna. Ona cała jednem miastem kwitnącem, jednym domem szczęśliwym, jednym warsztatem bogactw i przemysłu.
MĄŻ: Słowa twoje kłamią, ale twarz twoja niewzruszona, blada, udać nie umie natchnienia.