Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

MĄŻ: (szablę chowając do pochwy) Niema rozkoszy, jak grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy nadejdzie przegrać, to raz jeden tylko.
JAKÓB: Ostatniemi naszemi nabojami skropieni, odstąpili, ale tam, w dole się zgromadzą i niedługo wrócą do szturmu! Darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszedł, od kiedy świat światem.
MĄŻ: Niema już więcej kartaczy?
JAKÓB: Ani kul, ani lotek, ani śrutu. Wszystko się przebiera nareszcie.
MĄŻ: A więc syna mi przyprowadź, bym go raz jeszcze uściskał!

(JAKÓB odchodzi)

Dym bitwy zamglił oczy moje — zda mi się, jakby dolina wzdymała się i opadała nazad, skały w sto kątów łamią się i krzyżują... Dziwnym szykiem także ciągną myśli moje. (siada na murze)
Człowiekiem być nie warto — aniołem nie warto. — Pierwszy z archaniołów po kilku wiekach, tak jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swojem i zapragnął potężniejszych sił. Trza być Bogiem lub nicością.

(JAKÓB przychodzi z ORCIEM)

Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe i pędź do murów wszystkich, co spotkasz!
JAKÓB: Bankierów, i hrabiów, i książąt. (odchodzi)
MĄŻ: Chodź, synu, połóż tu rękę swoją na dłoni mojej, czołem ust moich się dotknij! Czoło matki twojej niegdyś było takiej samej bieli i miękkości.
ORCIO: Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni. Słowa jej płynęły tak lekko, jak wonie, i mówiła: „Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie.“
MĄŻ: Czy wspomniała choćby imię moje?
ORCIO: Mówiła: „Dziś wieczorem czekam na syna mego.“