PANKRACY: Twoje imię?
HRABIA: Krzysztof na Wolsagunie.
PANKRACY: Ostatni raz je wymówiłeś. — A twoje?
KSIĄŻĘ: Władysław, pan Czarnolasu.
PANKRACY: Ostatni raz je wymówiłeś. — A twoje?
BARON: Aleksander z Godalberg.
PANKRACY: Wymazane z pośród żyjących — idź!
BIANCHETTI: (do Leonarda) Dwa miesiące nas trzymali, a nędzny rząd armat i ladajakie parapety.
LEONARD: Czy dużo ich tam jeszcze?
PANKRACY: Oddaję ci wszystkich — niech ich krew płynie dla przykładu świata! A kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruję życie.
RÓŻNE GŁOSY: Zniknął przy samym końcu.
OJCIEC CHRZESTNY: Staję teraz jako pośrednik między tobą a niewolnikami twoimi, tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku Sw. Trójcy złożyli w ręce twoje.
PANKRACY: Pośredników nie znam tam, gdzie zwyciężyłem siłą własną. Sam dopilnujesz ich śmierci.
OJCIEC CHRZESTNY: Całe życie moje obywatelskiem było, czego są dowody niemałe, a jeślim się połączył z wami, to nie nato, bym własnych braci szlachtę...
PANKRACY: Wziąć starego doktrynera — precz, w jedną drogę z nimi!
Gdzie Henryk? Czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? Wór pełny złota za Henryka — choćby za trupa jego!
A wy nie widzieliście Henryka?
NACZELNIK ODDZIAŁU: Obywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Bianchetti ku stronie zachodniej szańców zaraz na początku wejścia naszego do for-