Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/047

Ta strona została skorygowana.

stwach tłumy, i uśpione na pastwiskach pasterze i uśpione na wybrzeżach rybaki. Widział dalej bezdomne i żyjące w osamotnieniu z powodu czarnych plam na ciele i wrzodów zaraźliwych.
I spojrzał głębiej: zapuścił wzrok do serc i do umysłów uśpionych tłumów. Patrząc zaś nie uląkł się tego, co widział. A chociaż łzy zakręciły mu się w oczach przecież był pocieszony.
Serca tych tłumów były proste a umysły niepożądliwe; ale ręce drżały z trudu a głód wykręcał ich wnętrzności.
Przeto nie chciał ich sądzić, ale pragnął im nieść ulgę, pocieszenie, otarcie łez, umocnienie na duchu...

...............


Nagle zdało mu się, że ktoś za nim stanął. Obejrzał się.
W pomroku nocnym na szczycie góry tuż obok niego mgławił się mężczyzna o ciemnej twarzy i świecących oczach. Wpatrywał się w rabboniego i milczał.
Mężczyznę tego widział już kilka razy. Od jakiegoś czasu podążał za tłumami, które przeprowadzały rabboniego z miast do miast. Każdy pragnął dotknąć szat nauczyciela; on nigdy się nie zbliżył. Każdy