Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/053

Ta strona została skorygowana.

Wtedy rozległ się za nim szept:
— Nie usłuchałeś mnie... Nie uwierzyłeś słowom moim... Przeszedłeś przez kraj od puszczy aż po zrąb świątyni i łzy pociekły ci z oczu... Ale inaczej jeszcze zapłaczesz!
Znowu stanął za nim ów mężczyzna. Rabboni poznał go po głosie. Ale nie odwrócił ku niemu głowy. Ten zaś szeptał dalej:
— Słaby jesteś... Słabszy, niż mniemałeś... Zwątpienie kąsa ci duszę... Widziałeś załogę i pałac namiestnika?... Widziałeś mieszkania nasze?... Cóż ty znaczysz i co uczynić możesz?!...
Rabboni począł drzeć. Szept w ciemnościach rósł.
— Jeszcze dziesięć tysięcy nędzarzy pójdzie za tobą... Jeszcze drugie dziesięć tysięcy kalek wyciągnie ku tobie schorzałe ramiona... I co potem? Co dalej?!...
Rabboni znowu przysłonił twarz rękami.
— W kołczanie dobrych chęci twoich braknie strzał... Może mimo to one żebracze tłumy nie odwrócą się od ciebie... Ale ty sam — co poczniesz ze sobą?... To dla chorych i ślepych, to dla nędzarzy... Ale co dla zdrowych, rozumiejących życie i nie