Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/071

Ta strona została przepisana.

w niej rybak Piotr i szukał okiem dwóch głazów, pomiędzy które wprowadziłby swój statek.
A osadziwszy go, jak zamierzał, wystąpił na brzeg, zbliżył się do Majlacha, powitał go i zapowiedział, ze nazajutrz zbierze się na wybrzeżu wielu z pomiędzy rybaków i ich rodzin, tudzież ludu innego rzemiosła. Niechaj przyłączy się do nich i słucha słów, które przed owem zgromadzeniem zostaną wyrzeczone.
Nie skończył jeszcze mówić, kiedy Majlach, przyczołgawszy się, począł dotykać jego nóg, rąk, twarzy, policzków, powiek i uszu. Pilnie śledził i patrzył i dotykał i oczom swoim nie wierzył.
Tedy rybak rzekł:
— Jad twych wrzodów nie zarazi mnie a niebawem nie zarazi już nikogo, choć tu wiele ludu nadciągnie a o szałasie twoim słyszało. Uwierz jeno w tego, który jest prosty jako ja a który uczy innej nauki, niż twoja.
Powiedziawszy to odpłynął a Majlach zaczołgał się do swego szałasu. Noc nadeszła ciemnemi krokami a on usnąć nie mógł. Ból srogi doskwierał mu a on nie jęknął. Słyszał gwarliwe rozpryskiwanie się fal na wybrzeżu, ale nie śmiał się już.
Wątpliwość jakaś błąkała mu się po głowie i wodziła za sobą wszystkie jego myśli. Zdziwił się, że rybak nie dostał owrzodzenia. Zdziwił się, że naprowadza tłumy do morskiego wybrzeża, którego każdy unikał.