z boku jak wódz i wciąż trzymał wyciągniętą rękę, wskazując na rabbiego. Już palce tłumu sięgały szat i ramion otoczonego, aby go ściągnąć ze wzniesienia i powlec po posadzce bóżnicy.
Wtedy stała się rzecz, której nikt nie przewidział.
Rabbi podniósł głowę, pochylił ją przed siebie, skierował jaśniejącą gniewem twarz na tłum nacierający i rzucił spojrzenie, jak gdyby go niem chciał odepchnąć.
Tłum zakołysał się i stanął.
Czoło rabbiego było przecięte zmarszczką, brwi zbiegły się, długi włos rozwiał. Spojrzał raz wtóry po stojących napastnikach, a oni, jakby wichrem zmieceni, poczęli cofać się ku ścianom z krzykiem i przerażeniem.
Wtedy rabbi zszedł ze schodków i ruszył środkiem bóżnicy. Tłum pierzchnął, rozstępując się i dążąc ku drzwiom. Za rabbim ruszyła gromadka jego. Już minęli połowę bóżnicy.
Gamaljel nie mógł zrozumieć tego, co się działo. Opuścił rękę i wodził przerażonemi oczami po tłumie. Habakuk i Awrum przyskoczyli do niego, mówiąc skołowaciałymi ze strachu językami:
— Patrz, patrz, uchodzi!
— Wypuszczamy go!
Nahum ujął się oburącz za głowę i kiwając nią w lewo i w prawo, wołał rozpaczliwie:
— Wymyka się nam!
Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/106
Ta strona została przepisana.