ze służby. Ale pasterz odpowiedział, że go nie zna, a trzodę zna, i póki trzoda owa oddana jego pieczy, póty czynić będzie to, co jest dobre dla niej, a nie to, co jest przyjemne Joelowi.
Joel zdumiał. Z podobną krnąbrnością nie spotkał się nigdy. Najmożniejsi w stolicy chylili przed nim głowy, lud słuchał z czcią słów jego, kapłani podawali mu pergaminy — a tu nagle jakiś pastuch Z nad Jordanu staje mu oporem, w dodatku sługa jego, nędzarz, prostak, którego może każdej chwili, gdy zechce, wypędzić!
Gniew ogarnął go jak płomień. Zdjął wierzchnią szatę, a że był silny, postanowił bezzwłocznie ukarać śmiałka.
Podszedł tedy do niego i już wyciągnął rękę do leżącego, kiedy nagle wyskoczył kudłaty pies pasterza, rzucił mu się pod nogi i począł tak ujadać i kłapać zębami, że Joel musiał się cofać i opędzać mu.
Wzywał pasterza, aby na psa zawołał; krzyczał, iż go oskarży za trzymanie tego zwierzęcia, które było w ogólnej pogardzie. Ale pasterz nie zwracając najmniejszej uwagi na niego, począł smętnym głosem wywodzić:
Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/118
Ta strona została przepisana.