Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/135

Ta strona została przepisana.

tężne konary kołysały się, sprawiając niezmierny szum.
Strach Joela rósł ustawicznie i wreszcie doszedł do granic ostatecznych. Po nim wszczęła się rozpacz. W tej chwili ptak jakiś zachichotał w górze, a w oddali ozwał się przeciągły ryk zwierza.
Joel począł z rozpaczy bluźnić:
„Nie wejrzałeś, Panie, na mnie i nie wysłuchałeś modlitwy mojej...
„Tyś Bóg?... Tyś Pan?
„Sługi swe opuszczasz w posępnym lesie i śród dzikiego zwierza...
„Ale prawda! Czterdzieści lat wodziłeś po puszczy Mojżesza z całym ludem! Czterdzieści lat!
„Jakiś ty Bóg?... Nie, tyś nie jest ten, który jest!“...
I pluł na ziemię, na której klęczał, pluł na pień drzewa, który przed nim był, pluł na powietrze, którem oddychał, pluł na niebo, za którem krył się Adojnoj... Nie Adojnoj, ale chyba Suten!...
W tej chwili poczuł dłoń na swem ramieniu. Skoczył z ziemi, aby się bronić. Ale w mroku za-