Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/136

Ta strona została przepisana.

rysował się łeb osła. Poganiacz ujmował cugle zwierzęcia. Joel wsiadł i ruszył.
Nagle wicher ucichł i z za chmur wypłynął księżyc. Jasność modrawa rozlała się po lesie. Uczyniło się niezmiernie widno.
Joel też zaraz się uspokoił, ale milczał. Zwierzę postępowało dziwnie raźno. Przedarli się przez pasmo krzaków. Joel posłyszał szum potoku. Niebawem krzewy się rozstąpiły, ukazała się rozpadlina, na której dnie huczała woda. Przez parów wiodła belka, oświecona blaskiem księżyca. Zwierzę wstąpiło na nią krokiem pewnym i po chwili przeszło na drugą stronę. Las rzedniał; wydostali się na szeroką drogę. Wnet też ukazały się mury Jerychonu.
Joel przez całą drogę nie rzekł ani słowa. W mieście wszyscy spali jeszcze. Przed domem bogacza było pusto. Żaden ze sług nie wyszedł na jego spotkanie.
Więc zsunął się czemprędzej z grzbietu zwierzęcia, wstąpił na schody; drzwi nie były zamknięte. Minął przedsionek i wszedł do sypialni. Szybko zrzucił szaty i legł na posłaniu.
Odetchnął. Skończyły się wszystkie utrapienia.