Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/153

Ta strona została przepisana.

bezpowrotnie, a czoło pofałdowało się w tysiączne zmarszczki. Troska jakaś ćmiła się na niem i chmurzyła oblicze. Zwątpienie malowało się w oczach, które patrzyły po wodach. I zdało się starcowi, że w ubóstwie swem zapomniał o urządzeniach tego świata, o jego potężnych i prawa piszących. Stanęły mu w pamięci różne chwile z ostatniego roku i wydał mu się ten nauczyciel istotą słabą, która porwała się na bój nie do wygrania, która podniosła rękę na siły niezwalczone i prowadzi ich może na zgubę. Zginą z nim, bo go kochają i w niego wierzą. Ale co z tego? Czy to świat odmieni? On, starzec, żył przecie dłużej niż nauczyciel; a chociaż nie był tak biegły w naukach jak on, przecież znał życie, bo mu na czole wypisało naukę, która była gorzka a prawdziwa. Młody nauczyciel nie doznawał wskazówek tej nauki, błąkał się z miast do miast i przemawiał. Ale czy żył tyle, ile on, i czy doświadczył tyle, ile on doświadczył?!
I bojaźń wypełniła prostacze serce starego człowieka. Tak, bał się, bał się tego, co się działo i na co się zanosiło. Wprawdzie coraz liczniejsze tłumy szły za nauczycielem i wielbiły go. Ale mowa jego była nieoględna, wyzywająca. Gromił możnych i władnych, a ci coraz się bardziej na niego burzyli. Czemu nie poskramia swej popędliwości? Czemu wyzywa owych potężnych? Świat jest światem. Ileż było niesprawiedliwości! Kto ma oręż, używa go. A ona rzeź niewiniątek, dokonana przez tetrarchę?