szy. Nie mogło się to jednak pogodzić w głowie młodzieńczej z poprzednimi obrazami. Wydało mu się, ze nauczyciel nie widzi sił, wiodących do celu. Uczyniło mu się markotno, że taki rozumny nauczyciel, a nie pojmuje tak prostych rzeczy. Nie wyobrażał sobie owego ładu na świecie, który zapowiadano. Czemże bowiem jest on nauczyciel wobec potężnych bogaczów, wobec tetrarchy, wielkorządcy, królów, ba, wobec cesarza Rzymian?
Przestał rozumieć swego mistrza.
I wtedy myśl dziecka i myśl starca spotkały się przy murze jednego i tego samego zagadnienia, pojęcia siły. Obaj nie mogli zrozumieć mistrza, choć każdy z biegunowo różnych powodów. Wyszedłszy z dwóch różnych krańców myśli, zeszli się w drodze: nie pojmowali, na czem może polegać potęga,
o której się wciąż słyszało i mówiło, i w którą się wierzyło, ale która nie była wypróbowana. Leczył, uzdrawiał — to czynią także znachorzy i wróżkowie. Czynił to lepiej od nich, nagiej, prawda! Ale jak od tego przejść do zmożenia królów, bogaczów i faryzeuszów!? Gdyby wyciągnął ku nim ręce, czy nie wystawiliby wojska z najeżonemi włóczniami?... I co dalej? Co dalej?... Gdzie siła jego? Gdzie zapowiedziana moc i tryumf?...
Tak dumali na wodach jeziora, które pokryte było jasnością miesięczną i mgliło się, niby dal zaczarowana.
Wtem młodzieniaszek począł pilnie patrzeć przed
Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/155
Ta strona została przepisana.