siebie i strachać się. Obrócił się raz i drugi w stronę starca, aż ten zapytał:
— Co ci to jest, dzieciaczku?
Młodzieniaszek dygotał, wyciągnął rękę i szepnął zbielałemi usty:
— Widzi mi się, ze jakieś zjawisko unosi się nad wodami.
Obaj poczęli patrzeć we wskazanym kierunku. Młodzieniaszek szepnął po chwili:
— Jakby jakaś jasna a wielka postać zbliżała się po wodach.
I struchlał, gdyż teraz począł widzieć wyraźniej.
W powłóczystej, białej szacie, z pochyloną na piersi głową, sunął mąż do widziadła podobny, a blaski księżyca rozświetlały jego włosy. Prawą rękę trzymał na piersi, a stopami dotykał wód, wygładzonych i wysrebrzonych mieniącą się poświetlą.
Starzec przyłożył dłoń do czoła. Rozchylił zdumione usta i patrzył. Na twarzy jego widniała niepewność. Nagle ogarnął go lęk. Skoczył z miejsca, uderzył w ręce i wydał krótki okrzyk. Młodzieniaszek obrócił ku niemu wystraszoną twarz i szepnął:
— Żali ta dziwna postać nie jest podobna do
naszego nauczyciela?
I w tej chwili błysnęła mu przez głowę myśl, że to może istotnie on nauczyciel kroczy po wodach. Jakżeż to czyni, że się fale pod nim nie rozpadają i nie chłoną go? Jakąż moc posiada, iż tak sunie spokojnie po ruchliwej powierzchni wód?
Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/156
Ta strona została przepisana.