Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Młodzieniaszek obrócił się raz jeszcze w stronę starca i pytał go wylękłemi oczami. Ale w tej chwili starzec runął kolanami o deski czółna, a z ust jego dobył się szept wizyjnego uniesienia:
— Nauczycielu! Mistrzu!...
Młodzieniaszek zadygotał, chwycił się drżącemi rękami brzegu łodzi i przechylił się naprzód. Patrzył z bojaźnią i zdumieniem na jezioro zalane światłem.
A owa postać sunęła jeszcze chwilę po wodach, aż rozpłynęła się w oddaleniu śród jasności miesięcznej.