Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Długo trwała cisza, aż wtem rozległ się przy łożu silny głos:
Nakazuję ci, Łazarzu, powstań!
Uało się słyszeć westchnienie, potem stąpnięcie i po chwili pojawił się na progu rabbi, trzymając za rękę Łazarza.
Siostry rzuciły się z płaczem bratu na szyję, ściskały go i pieściły, a potem padły do nóg rabbiemu, całowały je, rosiły łzami wdzięczności i nie posiadały się ze szczęścia.
Rabbi polubił tych ludzi i bawiąc w Betanji, co wieczór do nich zachodził. Nieraz prowadził z Łazarzem długie rozmowy. Marja siadywała wtedy u nóg jego, a Marta krzątała się wedle wieczerzy.
Łazarz pilnował, by towarzyszom rabbiego, pozostałym w miasteczku, na niczem nie zbywało. Więc gdy odchodził, rabbi rozmawiał także z Marją.
Rozmowy ich, prowadzone przy studni, tyczyły gór, nad któremi świecił słoneczny pył zachodu; tyczyły niepokalanej modrości nieba, które się nad Betanją piętrzyło; tyczyły różnego kwiecia, które wonią przepełniało powietrze; ale tyczyły takie ludzi i blizkich wypadków.
Gdy rabbi mówił, Marja zawieszała oczy swoje u jego smutnych ust i chwytała każde słowo. A on nietylko opowiadał, ale jakby rozpamiętywał na głos, nie tając przed nią swych myśli. Bo była mu wierną i byłaby za nim szła, jak Marta. Ale idąc, nie myślałaby o czerpaniu wody ze zdrojów i gotowaniu