Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Dziatki do niego przyprowadzano, aby je błogosławił. Cierpiący pragnęli, by na nie spojrzał i ręce na ich głowach położył. Inni starali się bodaj dotknąć kraju szat jego. Trzy lata dobiegały, jak chadzał po tych sinych wzgórzach, jak pływał po onych modrych jeziorach z rybakami, którzy go kochali i czcili; jak po skwarnym dniu siadywał na studni i patrzył na zachodzące słońce, podnosząc niekiedy wonny kwiat do twarzy.
Otaczały go serca kochające i umysły proste, które w niego wierzyły. Kochał je i był im wzajem drogi.
Jeżeli więc pogoda życia i piękno jego miało być ludziom ukazane, jeżeli szło o uciszenie serc i pouczenie, że można istnieć na ziemi w szczęściu i podniesieniu ducha, to to się już stało...
Jeżeli trzeba było wskazać, jak można przygarnąć pod swą myśl nieznane tłumy, jak je prowadzić i jak im smutek i troskę odjąć, to to zostało już wypełnione...
Ale teraz trzeba było uczynić coś więcej.
Dotąd spotykał na drodze swojej serca, które się same przed nim otwierały; tu na tych wzgórzach, na tych dolinach i jeziorach czekano na przyjście takiego człowieka. Przeto, gdy się zjawił, poznano go i uczczono.
Ale on czuł, że tam śród onych siniejących wieżyc wszystko się zmieni; że tam czeka go trudniejsze zadanie, że będzie musiał uderzyć w serca