Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/196

Ta strona została przepisana.

dzą go! To są chciwi i nieużyci ludzie! Powinien był ich właściwie przekląć, ale się bał. Przekleństwo to straszna rzecz. Nie, tego nie uczyni... Czuł na dnie duszy, że nie miał prawa tego uczynić. Myśl tę przygłuszał w sobie. On nie chce ich przekląć, bo jest dobry, bo jest nieszczęśliwy, sterany, zdeptany przez los. Niech im jednak Bóg jego krzywdy nie pamięta! Inni synowie nie odstępowaliby ślepego ojca, sami wodziliby go do cudownych źródeł, umówiliby się z jakim uzdrawiaczem, zapłacili... A oni!?
W tym czasie począł się na nowo wywiadywać o czarowników i posłyszał, ze krąży właśnie między Betanją a Jeruszalaim jakiś nowy cudotwórca, który leczy przez wkładanie rąk. Eliakim nie ufał nazbyt tej metodzie; ale jednak zastanowiło go to. Wypytywał, ile ów cudotwórca za każde uzdrowienie bierze? i zdziwił się niepomału, gdy się dowiedział, że mąż ów nie żąda żadnego wynagrodzenia. Eliakim uśmiechnął się. Nie wierzył. Albo wieść kłamie, że uzdrawiacz leczy skutecznie, albo też kłamie, że czyni to za darmo.
Wrócił do domu i długo nad tem myślał. Do Betanji niedaleko. Drogę pamięta jeszcze, choć nie odbywał jej tyle lat! Zresztą możnaby tego uzdrawiacza przydybać kiedy w samem mieście. A gdyby spróbować? Nie żąda wynagrodzenia, nie żąda nic, czemu nie spróbować?
Ale nie, to niemożliwe! On musi czegoś żądać.