Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/199

Ta strona została przepisana.

lazłszy go, dźwignął się z łoża i ruszył do przedsionka. Nogi pod nim drżały. Sunął jak duch, dotykając ściany lewą ręką, a prawą wyciągając kij przed siebie. Stanął wreszcie u drzwi, odsunął zaporę i przestąpił próg. Wrzawa ogłuszyła go. Zadławił się chmurą kurzu, począł kaszleć i spluwać, a tymczasem tłum się oddalił.
Eliakim próbował krzyknąć za odchodzącymi, ale nikt wołania jego nie słyszał. Po chwili wszystko dokoła ucichło, a wrzawa rozlegała się w głębi miasta.
Eliakim siadł w progu i nasłuchiwał. Ręce i nogi drżały mu jak w zimnicy. Po głowie latały różne myśli. Teraz dopiero jął sobie przypominać, o czem poprzednich dni słyszał, ale na co najmniejszej uwagi nie zwrócił, jak wogóle na wszystko, co nie wiązało się bezpośrednio z jego kalectwem. W świątyni jakiś młody rabbi toczył spory z kapłanami. Rabbi? Ależ on cudowny lekarz miał być także rabbim? A może to ten?
Nagle Eliakim zerwał się na równe nogi. To na pewno on! Leczy biednych, uzdrawia nieszczęśliwych i nic w zamian nie żąda, prócz wiary. Czemu oni takiego człowieka więżą? Czemu prowadzą na rozprawę z Synhedrionem? I to teraz właśnie, kiedy Eliakim zamierzał wybrać się do niego. To jest ostatnie głupstwo!
Eliakim utopił drżącą rękę w siwej, rozwianej brodzie i począł szybko kombinować. Po chwili