Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Szedł przez jakiś obcy kraj. Słońce gorzało w południowej stronie nieba, a na polach mgliła się cisza upalna.
Był bardzo zmęczony i senny. Siadł na kamieniu i odpoczywał.
Wtedy ujrzał przed sobą na drodze zbliżającego się człowieka. Stopy, szaty i oblicze onego męża były zapylone szarym kurzem. Szedł zdaleka i dążyć musiał daleko, bo ani na chwilę nie przystawał.
Lecz spostrzegłszy siedzącego na kamieniu, skierował ku niemu swe kroki i zwrócił na niego swe jasne oczy.
Przeklęty przypatrywał mu się i pragnął sobie przypomnieć, czy go kiedy już nie widział. Ale czynił to nadaremno. Przytem zauważył, jakoby poczynał myśleć nie swojemi myślami i sięgał nie do swojej pamięci.
Wtedy ów nieznajomy mąż powitał go, a Przeklęty patrząc na niego błędnemi oczami, zapytał:
— Żali mnie znasz, obcy człowieku?
— Nie znam cię — odparł tenże — ale i ty siebie nie znasz.
Przeklęty rozejrzał się dokoła wzrokiem człowieka budzącego się z długiego snu, a ów nieznajomy mąż mówił dalej:
— Żali pamiętasz, jak cię zowią?
Przeklęty zawahał się, bo istotnie nie mógł sobie żadnym sposobem przypomnieć swego imienia. Nieznajomy mąż przemówił znowu: