w możności czuć i spostrzegać... stan taki zapomnienia był następstwem zbytniej i nieoczekiwanej radości. Potem wziął ostrożnie odszukanego nosa w obie ręce, i raz jeszcze obejrzał go z całą uwagą.
— Tak, to on! rzeczywiście on! — mówił pan major. — A otóż i pryszczyk z lewej strony, co się pokazał dnia wczorajszego. — I pan major omal na głos nie roześmiał się z radości.
Ale na tym świecie niemasz nic trwałego, dla tego też i radość, w następującej zaraz chwili staje się mniej żywą, dalej — jeszcze słabszą, a w końcu — nieznacznie, nieznacznie zlewa się ze zwykłym stanem duszy, jak owe kręgi wodne, wywołane upadkiem kamyka, zlewają się w końcu, nie zostawiając po sobie żadnego śladu na gładkiej wód powierzchni. Kowalów począł rozmyślać, i wpadł na słuszny domysł, że sprawa jeszcze nie skończona: nos odszukany, to prawda, ale trzeba go jeszcze ustawić na dawnem miejscu.
— A co będzie, jeżeli on nie zechce przylgnąć?
Na takie zapytanie, zadane samemu sobie, zbladł major.
Z uczuciem nieopisanego strachu, rzucił się ku stołowi, przysunął lustro, by przypadkiem krzywo nie ustawić nosa. Ręce mu drżały. Ze wszelką ostrożnością i uwagą, na jaką mógł się zdobyć, ustawił nosa na pierwotnem jego miejscu. O zgrozo! nos przyklejać się nie chciał!!... Podniósł go major do ust, ogrzał z lekka ochuchał, znowu ustawia na opróżnionej przestrzeni; ale nos trzymać się nie chce!
— No, nuże! czepiaj się, kpie! — przemawiał doń; ale nos — drewno — padał na stół, wydając głuche echo, jak gdyby jaki korek. Twarz majora wykrzywiła się konwulsyjnie. — Więc on chyba już nie przyrośnie! — krzyknął z przestrachem. — Lecz ilekroć ustawiał nosa na dawnem jego miejscu, ten znowu odpadał, i wszelkie usiłowania, by go przytwierdzić, okazały się daremnemi.
Przywoławszy Iwana, posłał go major po lekarza, mieszkającego na pierwszem piętrze tejże samej kamienicy. Lekarz był to mężczyzna okazałej postawy, miał piękne, czarne jak smoła, bokobrody, jadał co rana surowe jabłka, i usta swoje utrzymywał w szczególnej czystości, płucząc je codziennie trzy kwandranse prawie, i szlifując zęby pięciu przeróżnych kształtów szczoteczkami.
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/109
Ta strona została przepisana.