do liczby tych panów, którzy by chcieli wplątać rząd we wszystko nawet w codzienne swe domowe niesnaski z żoną. W ślad za tem... ale tu znowu dalszy ciąg niknie w pomroce, i co potem zaszło, zupełnie nie wiadomo.
Dziwnie się plecie, na tym bożym świecie! Często stanie się rzecz wcale do prawdy niepodobna... W jednej chwili naprzykład, ten sam nos, który zjawił się pod postacią radcy stanu i tyle hałasu narobił w stolicy, znajduje się naraz, jakby nic nie było, znowu na swojem miejscu, a mianowicie pomiędzy dwoma policzkami pana majora, a stało się to dopiero dnia 7. kwietnia.
Kowalów po przebudzeniu się, rzuciwszy niechcący okiem do lustra, widzi — nos! uchwycił ręką — rzeczywiście nos!
— Ach! — zawołał, i z nadmiaru radości możeby puścił się boso tropaka po pokoju; ale przeszkodziło mu wejście Iwana. Pan major kazał podać sobie natychmiast wody do umycia, a umywając się, spojrzał raz jeszcze do lustra — nos! Obcierając się ręcznikiem, znowu spojrzał do lustra — nos!
— Popatrzno, Iwanie, — rzekł wreszcie do służącego, — Zdaje mi się, mam jakiś pryszczyk na nosie, — a w duchu pomyślał: — Oto, jeżeli Iwan powie: — Niema, panie, nie tylko pryszczyka, ale nawet nosa!...
Ale Iwan majorowi:
— Niema nic, żadnego pryszczyka, panie; nos zupełnie czysty!
— Dobrze, do stu djabłów! — rzekł sam do siebie major, i dał pstryczka palcami.
W tej chwili pokazał się we drzwiach cyrulik Jakób Iwanowicz; ale tak wystraszony, jak kot, który tylko co odebrał cięgi za zciągnięte sadło.
— Przedewszystkiem mów: czy ręce masz czyste?! — krzyknął Kowalów jeszcze zdaleka.