— A cóż, panie jenerale! Trudna rada! pojedziemy napowrót, — rzekł pułkownik.
— Ma się rozumieć, innego środka niemasz. Zresztą powóz możemy i bez niego obaczyć, zapewnie nie wziął go z sobą. Hej! kto tam! Chodź no tu, bratku!
— Co pan jenerał rozkaże?
— Ty stajenny?
— Stajenny, panie jenerale!
— Pokaż no nam nowy powóz, który twój pan dostał niedawno.
— A ot, proszę do wozowni.
Jenerał udał się wraz z oficerami do wozowni.
— Proszę pozwolić, nieco go tu wytoczę... w wozowni ciemno.
— Dość, dość, dobrze!
Jenerał i oficerowie obeszli powóz dokoła, starannie opatrzywszy koła i resory.
— No, nie ma nic szczególnego, — rzekł jenerał. — Powóz, jak wszystkie powozy.
— Wcale nic szczególnego, — rzekł pułkownik, — zupełnie nie ma nic osobliwego!
— Mnie się zdaje, Wasza Ekscellencjo, że on wcale nie wart czterech tysięcy, — rzekł jeden z młodych oficerów.
— Co?
— Powiadam, Wasza Ekscellencjo, że mi się zdaje, iż powóz nie wart czterech tysięcy.
— Co mówić o czterech tysiącach! on nie wart i dwóch tysięcy. Po prostu, nic na nim nie ma! Chyba wewnątrz znajduje się co szczególnego... Bądź łaskaw, kochanku, odepnij fartuch...
I ciekawym widzom przedstawił się Czertokucki, siedzący w szlafroku, zgarbiony niezwykłym sposobem.
— A, pan tu!... — rzekł ździwiony jenerał. Powiedziawszy to, w tejże chwili zatrzasnął drzwiczki, zakrył znowu Czertokuckiego fartuchem, i odjechał wraz z panami oficerami.