że powodem tego była wrodzona lękliwość, a może i chęć pięknego wysłowienia się.
— Dobrze, dobrze przetrząś siano! — mówił pan Grzegorz do swego lokaja, — takie brzydkie mają tu siano, że ani się opatrzysz, jak ci sęczek znajdzie się pod bokiem. Pozwól pan, panie dobrodzieju, życzyć sobie dobrej nocy! Jutro już się nie zobaczymy, wyjeżdżam o świcie. Pański żyd będzie szabasował, wszak jutro sobota, więc i niema pan poco wstawać wcześnie. A proszę, panie dobrodzieju, niezapomnieć o mojej prośbie: znać pana nawet niechcę, jeśli nie przyjedziesz do Chortyszcz.
Tu kamerdyner pana Grzegorza ściągnął zeń surdut i buty, a natomiast zaciągnął nań szlafrok, i pan Grzegorz zwalił się na posłanie, a zdawało się, że wielki piernat upadł na swego kolegę.
— Hej, chłopcze, a gdzieżeś ty hultaju? chodź tu, popraw mi kołdrę! Hej, chłopcze! podłóż pod głowę więcej siana! A co, konie już napojone? Jeszcze tutaj siana, pod ten bok! a poprawże, łajdaku, dobrze kołdrę! Ot tak, jeszcze! Och!...
Tu pan Grzegorz jeszcze westchnął parę razy i począł tak przeraźliwie gwizdać nosem, przerywając go chrapaniem, że drzemiąca na piecu staruszka, budząc się, wytrzeszczała oczy i rozglądała się po całej chacie; ale nic nie spostrzegłszy kładła się znów i zasypiała.
Nazajutrz, kiedy się Iwan Teodorowicz obudził, grubego jegomości już nie było. Był to więc jedyny wypadek taki, który się mu wydarzył w podróży. Trzeciego dnia dojeżdżał on do swojego futoru.
Tu poczuł, że serce mu zabiło mocniej; zwłaszcza, kiedy się pokazał wiatrak, machając skrzydłami, i kiedy w miarę tego, jak żyd pędził swoje klacze pod górę, dał się widzieć cały rząd wierzb. Z pomiędzy nich wyglądała z błyszczącą powierzchnią sadzawka. Tu on się niegdyś kąpał; w tejże samej sadzawce w towarzystwie wiejskich chłopiąt, nurzał się po szyję w wodzie, łowiąc raki. Bryczka wjechała na groblę, i Iwan Teodorowicz obaczył tenże sam domek, pokryty trzciną, też same jabłonie i grusze, po których łaził ukradkiem. Ledwie co bryka wjechała na podwórze, aż tu ze wszystkich stron oskoczyły ją różnych gatunków psy: bure, czarne, szare, rude. Niektóre szczekając, rzucały się do nóg koniom, inne
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/144
Ta strona została przepisana.