bardzo sztuczki piszą dzisiejsi autorowie. Ja lubię bardzo bywać w teatrze. Skoro tylko znajdzie się jaki grosz w kieszeni — nie wytrzymam, by nie pójść. A niektórzy z naszych braci urzędników, tacy są głupcy, że za nic nie pójdzie do teatru, chyba mu dasz bilet daremnie. Jedna z aktorek śpiewała bardzo dobrze. Wspomniałem o tej... eh, szaleństwo! nie, nie... milczenie.
O ósmej godzinie poszedłem do biura. Naczelnik wydziału udał, że mię nie widzi. Ja z mojej strony także, jak gdyby nigdy nic między nami nie zaszło. Przepatrywałem i sprawdzałem papiery. Wyszedłem o czwartej godzinie. Przechodziłem koło mieszkania dyrektora, ale nikogo nie spostrzegłem. Po objedzie głównie leżałem na łóżku.
Dziś siedziałem w gabinecie naszego dyrektora. Zatemperowałem dla niego dwadzieścia trzy piór, i dla niej, aj! aj... dla Jej Ekscelencji cztery piórka. On bardzo lubi mieć piór jak najwięcej. O, toż-to musi być tęga głowa i ciągle milczy, a głowa, jak sądzę, musi być ciągle myślami zajęta. Chciałbym się dowiedzieć, o czem też on myśli najwięcej? co tam się roi w tej głowie? Chciałoby mi się przypatrzyć bliżej życiu tych panów, wszystkie te ich ekiwoki i salonowe sztuczki; jak oni, co oni tam robią w swoim kółku — ot czego chciałbym się dowiedzieć! Parę razy zamyślałem rozmówić się o tem z Jego Ekscelencją; ale djabli go wiedzą, zawsze mi język wymawia posłuszeństwo. Powiesz tylko: zimno i ciepło na dworze, a dalej ani rusz słówka wymówić. Chciałoby mi się zajrzeć do salonu, który widzę niekiedy przez drzwi uchylone, i tam za salonem jeszcze do jednego pokoju. Ech, co za pyszne urządzenie! jakie źwierciadła, jakie porcelany! Chciałoby mi się zajrzeć tam do tej części mieszkania, gdzie Jej Ekscelencja... ot dokąd by mi się chciało! do buduaru, gdzie ustawione wszystkie flakoniki, słoiki, kwiateczki takie, że nawet dmuchnąć na nie trudno; jak tam leżą rozrzucone jej suknie, do powietrza bardziej,