ze staruszką. Zarumieniła się trochę, a ja zaraz domyślałem się: Ty gołąbeczku chcesz kawalera...
— Czego pan sobie życzy? — zapytała.
— Potrzebuję pomówić z waszą suczynką.
Głupia dziewczyna! w tej chwili poznałem, że głupia. A tuż wbiegła suczynka szczekając; chciałem ją pochwycić, ale bestyjka omal nie porwała mnie za nos zębami. W tem zajrzałem w kącie jej legowisko. Tego mi właśnie potrzeba! Podszedłem doń, przewróciłem słomę w drewnianej króbce, i ku prawdziwemu zadowoleniu pochwyciłem nie wielki zwitek drobnych papierków. Podła psinka zobaczywszy to, ukąsiła mnie najprzód w łydkę, a jak przewąchała, że zabrałem jej papiery, dawaj piszczeć i łasić się, a ja jej na to:
— Nie, kochanko, bywaj zdrowa! — i drapnąłem na dół.
Widocznie, że ta dziewczyna wzięła mnie za warjata, bo się nadzwyczaj przestraszyła. Wróciwszy do domu, chciałem zaraz wziąć się do roboty i rozpatrzyć te listy, dla tego że przy świecy trochę nie dowiedzam. Ale Marta zabrała się do mycia podłogi. Te głupie Czuchonki zawsze nie w porę biorą się do porządku. Dla tego też wyszedłem na przechadzkę i rozmyślałem nad całem zdarzeniem. Teraz to wreszcie poznam wszystkie sprawy, myśli, i wszystkie sprężyny i dójdę do źródła. Pisma te wszystko mi odkryją. Psy, to mądry naród, one znają wszystkie najdelikatniejsze odcienia stosunków; znajdę tam pewno wszystko: portret i sprawy tego męża. Tam będzie pewno cokolwiek i o tej, która... nic milczenie!
Wieczorem wróciłem do domu. Głównie leżałem na łóżku.
No, zobaczymy! Pismo dość czytelne, jednakże w charakterze przebija jak gdyby coś psiego. Przeczytajmy:
„Ja zawsze nie mogę się przyzwyczaić do twego mieszczańskiego imienia. Jak gdyby już nie mogli dać ci lepszego. Fidelka, Róża, jak to brzmi nie miło! Jednakże wszystko to na bok. Cieszy mię bardzo, że powzięliśmy zamiar pisywania do siebie.“