sobie, że jest znakomitą figurą; sądzi, że oczy wszystkich zaraz zwrócą się na niego. Ani trochę! Uwagi nawet nie zwracam, jak gdybym go nie widziała wcale. A znowu jaki straszny drabus zatrzymuje się u mego okna! Gdyby on stanął na tylne łapy, czego gbur pewno nie umie, to byłby o całą głowę wyższy od ojca mojej Zofii, który także jest dość otyły i słusznego wzrostu. Ten bałwan musi być okropnie gwałtowny. Warknęłam na niego, ale on sobie baj bardzo, żeby się choć skrzywił! wysunął język, opuścił ogromne uszy, i patrzy w okno — gbur! Ale czy sądzisz, ma chére, że serce moje wszystkie starania zarówno obojętnie przyjmuje? ich, nie... Gdybyś ty zobaczyła jednego kawalera, przełażącego przez parkan sąsiedniego domu, nazwiskiem Trezor; ach, ma chére, jaką on ma mordeczke!“
Tfy, do licha!... Jakie głupstwa!... I jak też można zapełniać list takiemi głupstwami!... Człowieka mi dajcie! Ja chcę widzieć człowieka; ja potrzebuję pokarmu, takiego, któryby mnie nasycał i napawał słodyczą moją duszę; a zamiasto tego mam takie drobnostki... Opuśćmy stronicę, może znajdziemy coś lepszego.
„...Zofia siedziała przy stoliku i coś szyła. Ja patrzyłam w okno, bo lubię oglądać przechodzących. Gdy w tem wszedł lokaj, anonsując:
— Tiepłów!
— Prosić! — odpowiedziała Zofia, i rzuciła się ku mnie z pieszczotami. — Ach, Medżi, Medżi! Gdybyś ty wiedziała kto to? — brunet, kamer-junkier, a oczy jakie! czarne, błyszczące jak ogień!...
Zofia wybiegła do swego pokoju. Za chwilkę wszedł młody kamer-junkier, z czarnemi bokobrodami, zbliżył się do lustra, poprawił włosy i opatrzył pokój. Warknęłam z lekka i usiadłam na swojem miejscu. Wkrótce weszła Zofia, wesołym ukłonem odpłacając jego szurowania nogami; a ja sobie tak, niby nie zważając na nic, patrzyłam znowu w okno, przechyliwszy jednak na bok głowę, by podsłuchać, o czem będą mówić.
„Ach, ma chére, o jakich że bagatelach oni rozmawiali! Mówili o tem, jak w tańcu pewna dama zamiast jednej figury, zrobiła jakąś inną. Znowu, że jakiś tam Bobów był bardzo podobny w swoich żabotach do bociana, i omal nie upadł. Że jakiejś tam Lidi
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/174
Ta strona została przepisana.