stała oparta o poręcz krzesła... młodziutka jego żona, przebierając markami.
Po pięciu latach, następujących po śmierci Pulcherji Iwanównej, będąc w tych stronach, zajechałem do futoru Atanazego Iwanowicza, odwiedzić dawnego sąsiada, u którego ongi przyjemnie spędzałem czas, statecznie przeładowując żołądek co lepszymi produktami zawołanej kuchni wiejskiej.
Kiedy dojeżdżałem do domku, zdał mi się on być o dwa razy starszym; chaty wieśniacze całkowicie legły na boki, zapewne jak i ich właściciele; płot i częstokół były zniszczone; widziałem nawet, jak kucharka wyłamywała zeń pręty na rozpał, chociaż zostawało jej tylko parę kroków, by nazbierać chrustu, którego było podostatkiem.
Z żalem zbliżyłem się do ganku; też same gończe psy i legawce, ślepe już, albo z utłuczonemi nogami, zaszczekały, podniósłszy w górę wełniste swe ogony, obwieszone bodiakami.
Na spotkanie wyszedł staruszek. Tak, to on! poznałem go, ale o wiele bardziej już się pochylił. Poznał mię także i przywitał zacnym swym uśmiechem.
Wszedłem z nim do pokojów. Zda się wszystko w nich było, jak dawniej; ale w oko wpadł mi panujący tu nieład straszliwy; jakowyś dziwny brak czegoś... słowem, przejęło mnie to szczególne uczucie, jakiego doświadczamy, po raz pierwszy wchodząc do mieszkania wdowca, którego dawniej znaliśmy nierozłączonym z swą żoną, towarzyszącą mu przez całe życie. Uczucie to bywa podobnem do widoku człowieka bez nogi, którego nie znaliśmy kaleką.
We wszystkiem znać było nieobecność zapobiegliwej Pulcherji Iwanównej: do objadu podano nóż bez trzonka; potrawy nie były już ugotowane tak smacznie. O gospodarstwie nawet zapytać nie chciałem, lękając się spojrzeć na gospodarskie budynki.
Gdy usiedliśmy do stołu, służąca okryła Atanazego Iwanowicza serwetką, i postąpiła bardzo roztropnie, bez tego bowiem cały szlafrok zawalałby sosem.
Starałem się go rozerwać i zacząłem mu mówić o rozmaitych rzeczach. Słuchał ze zwykłym uśmiechem; ale niekiedy spojrzenie jego było całkowicie obojętnem, i myśli nie były w nim, bo znikły. Częstokroć podnosił on łyżkę z kaszą, i zamiast nieść ją do ust,
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/32
Ta strona została przepisana.