niósł do nosa; zamiast w kurczę wetknąć widelec, tkał go do karafki z wodą, i wówczas służąca wziąwszy jego rękę, skierowywała ją na pieczyste. Niekiedy kilka minut czekaliśmy na nową potrawę. Atanazy Iwanowicz nawet sam to spostrzegał, i mówił: Dla czego też nie niosą jedzenia? — ale przez szparę drzwi widziałem, jak malec usługujący do stołu, wcale o nas nie myślał, i spał, głowę oparłszy o ławkę...
— Oto jest ta potrawa, — przemówił Atanazy Iwanowicz, gdy dano nam mniszki ze śmietaną. — Oto ta potrawa, — mówił dalej; ale zauważałem, że głos jego drżał i łza gotowała się wybiedz z ołowianych oczu; lecz zbierał on wszystkie siły, by ją powstrzymać. — To ta potrawa, nie... nie... boszcz... niebo... — i zalał się łzami. Ręka jego upadła na talerz, talerz przewrócił się, poleciał i roztłókł w kawały; sos zalał go całego. On siedział bez czucia, bez czucia trzymał łyżkę, i łzy jak potok, jak cicho szemrząca fontana, lały się, lały, zalewając sobą okrywającą go serwetkę.
— Boże! — pomyślałem patrząc nań, — pięć lat wszystko niszczącego czasu... starzec już bez czucia, starzec, którego życie zdaje się nie było niepokojonem przez żadne duszy wstrząśnienia, którego całe istnienie zda się złożonem było z siedzenia w wygodnem krześle, z jedzenia suszonych ryb i gruszek, i dobrodusznych, opowiadań... i tak przeciągły, tak szczególny w nim smutek!... Co nas bardziej sobie podbija: namiętność, czy przyzwyczajenie? Czy też tęskne wzruszenia, cały huragan naszych żądz i wrących namiętności jest tylko wynikiem działania młodych sił naszych, i dla tego tylko zdają się one być tak przepaścistemi w nas i niszczącemi?!... Cokolwiekby nie było, lecz wówczas dziecinnemi zdały mi się być wszystkie namiętności nasze, w zestawieniu ich z tem przeciągiem, powolnem, prawie bezeznawczem przyzwyczajeniem.
Kilka razy silił się on wymówić imię nieboszczki; ale w połowie słowa, spokojna i bardzo zwykła twarz jego marszczyła się spazmatycznie, i płacz dziecka przejmował mię do głębi duszy.
Nie! to nie te łzy, których zwykli nie skąpić nam staruszkowie, uskarżający się na nieszczęśliwe położenie swe i biedę!... Ta nie były również łzy, które oni przelewać zwykli przy szklance ponczu... Nie! były to łzy, które ciekły nie prosząc o pozwolenie,
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/33
Ta strona została przepisana.