stodołę, kury biegające po podwórzu i myślał sobie: „Boże! co to za gospodarz ze mnie! czego ja nie mam! Drób, zabudowania, spichrz, wszelkie przyjemności: wódka dystylowana z korzeniami; w ogrodzie gruszki, śliwki, mak, groch, kapusta... czego ja też nie mam Pragnąłbym wiedzieć: czego ja nie mam?...
Zadawszy sobie tak wielkiej wagi pytanie, Iwan Iwanowicz zamyślił się; a w tym czasie oczy jego znalazły dla się nowe przedmioty: przelazły płot, weszły na podwórze Iwana Nikiforowicza i bezwiednie zajął je ciekawy widok. Chuda baba wynosiła co chwila zleżałe ubrania i dla przewietrzenia rozwieszała je na przeciągniętym sznurze. Wkrótce też stary mundur z wytartemi obłogami, przeciągnął rękawy w powietrzu i objął niemi koftę; za nim wysunął się mundur szlachecki z herbowemi guzikami, a odgryzionym kołnierzem; białe pikowe spodnie w piętna, które — był czas — naciągały się na nogi Iwana Nikiforowicza, a które dziś można było naciągnąć chyba na jego palce; za niemi wkrótce powisły inne w rodzaju uciętych wideł. Później granatowy beszmet kozacki, sprawiony lat temu dwadzieścia, kiedy Iwan Nikiforowicz miał zamiar wstąpić do milicji i nawet zapuścił był już wąsy w tym celu. Wreszcie wynoszono jedno za drugiem: pokazała się szpada, mająca podobieństwo do szpica, który sterczał w powietrzu.
Następnie zakręciły się fałdy czegoś nakształt kurtki trawiastozielonego koloru, z miedzianemi guzikami wielkości piątaka. Z poza fałdów wyjrzała kamizelka szyta pół-złotem, mocno otwarta. Kamizelkę wnet przykryła stara jubka, nieboszczki babuni, z kieszeniami, w które można było schować parę kawonów. Wszystko to, razem się plącząc, było bardzo interesującym widokiem dla Iwana Iwanowicza, gdy przytem promienie słońca obejmujące siny lub zielony rękaw, czerwone obłogi, albo część tkanej materji, igrając na ostrzu szpady — czyniły go czemś niezwykłem, podobnem do owych jasełek, które po futorach obnoszą koczujący włóczęgi; szczególnie gdy tłum ludzi tłocząc się, patrzy na Heroda w złotej koronie, albo na Antocha wiodącego kozę. Ukryta za jasełkami piszczy skrzypeczka, cygan palcami uderza po wargach, naśladując głos bębna; a słońce zachodzi i orzeźwiający chłód południowej nocy niespostrzeżenie dotyka się świeżych ramion i piersi hożych mieszkanek futoru.
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/44
Ta strona została przepisana.