ta przyjeżdżała dość często i bawiła u Iwana Nikiforowicza całemi tygodniami, a czasami i dłużej. Zaraz po przybyciu odbierała klucze i stawała na czele domowego gospodarstwa. Chociaż sprawiało to nieprzyjemność Iwanowi Nikiforowiczowi, ku wielkiemu jednak zdziwieniu, słuchał on jej jak dziecko! a chociaż niekiedy próbował stawić opór, Agata Fedosówna zawsze była nad nim górą.
Przyznam się, że nie rozumiem, dla czego to tak urządzono, że kobiety zawsze porywają nas za nos tak zręcznie, jak za uszko czajnika! czy ręce ich tak już stworzone, czy też nosy nasze do niczego innego nie przydatne?...
Pomimo to nawet, że nos Iwana Nikiforowicza podobny był nieco do śliwki, schwytywała go jednak za nos, wodząc go za sobą jak pieska. Przy niej mimowoli zmieniał on zwykły tryb swojego życia: nie tak długo wylegiwał się na słońcu; a jeżeli i leżał, to nie jak chce mieć natura, ale przywdziewał zawsze koszulę i spodnie, chociaż Agata Fedosówna wcale tego nie wymagała, nie była bwiem zwolenniczką zbytecznych ceremonij; i jeśli się zdarzyło, że Iwan Nikiforowicz zaniemógł na febrę, wycierała go sama od stóp do głowy octem i spirytusem.
Agata Fedosówna nosiła zwykle na głowie czepiec, trzy brodawki na nosie i kawowy szlafroczek w żółte kwiatki. Cała jej figura przypominała kadłub; dla tego też oznaczyć jej taliję było rzeczą równie trudną, jak zobaczyć własny swój nos bez lustra. Nóżki miała króciutkie, sformowane na podobieństwo dwóch poduszeczek. Bawiła się ploteczkami, jadała co rana gotowane buraczki i złajać potrafiła każdego! a przy wszystkich tych różnorodnych czynnościach, twarz jej ani na chwilę nie zmieniła zwykłego wyrazu, do czego zdolne są jedynie kobiety.
Ledwie przyjechała — ho, ho! wszystko już poszło na nic:
— Ty, Iwanie Nikiforowiczu, nie godź się z nim, ani też proś przebaczenia. On chce ciebie zgubić, to już taki człowiek! Ty go nie znasz jeszcze!
Terkotała, terkotała przeklęte babsko, i dokazała tego, że Iwan Nikiforowicz nawet słyszeć nie chciał o Iwanie Iwanowiczu.
Wszystko się zmieniło. Gdy pies sąsiada wbiegał na dziedziniec, bito go bez miłosierdzia; dzieciaki, przelazłszy płot, wracały wrzeszcząc i krzycząc z podjętemi koszulami i ze znakami rózek
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/55
Ta strona została przepisana.