kury, jaja, chleb, pierogi, knysze i t. d., w tej samej chwili wpadła do pokoju bura świnią i uchwyciła, ku zdziwieniu wszystkich obecnych — nie pierogi i knysze, lecz prośbę Iwana Nikiforowicza, leżącą na krawędzi stoła, ze zwieszonemi w dól kartkami. Chwyciwszy papier ów, świnia zemknęła tak szybko, że nikt ze znajdujących się obecnie, nie mógł jej dopędzić, mimo to, że rzucano za nią wszystkiem, co było pod ręką, liniami i kałamarzami!
Nadzwyczajny ten przypadek sprawił wielkie zamieszanie, bo nawet odpis tej prośby nie był przygotowany. Sędzia, to jest jego sekretarz i podsędek, debatując dość długo nad tak dziwną okolicznością udecydowali wreszcie, by przesłać odezwę do horodniczego, ponieważ prześledzenie tej sprawy, podlega raczej juryzdykcji policji miejskiej. Stosowna tedy odezwa pod liczbą 389 — przesłaną została dnia tegoż samego, i skutkiem tej odezwy zaszło dość ciekawe wyjaśnienie rzeczy, o którem czytelnik może się dowiedzieć z następującego rozdziału.
Jak tylko Iwan Iwanowicz urządził się ze swojem gospodarstwem i wyszedł, wedle zwyczaju, odpocząć na świeżem powietrzu, to ku niewymownemu swemu zdziwianiu, ujrzał coś czerwieniejącego się w furtce. Były to czerwone wyłogi horodniczego, które, również jak i jego kołnierz nabrały połysku, tak, że na brzegach szczególniej był lśniący, jak skóra lakierowana. Iwan Iwanowicz myślał sobie:
— To nie źle, że przyszedł pogawędzić Piotr Fedorowicz, — lecz zdziwił się nader zoczywszy, że horodniczy szedł nadzwyczaj prędko i wymachiwał rękami, co zwykł był czynić bardzo rzadko. U munduru horodniczego połyskiwało ośm guzików, dziewiąty zaś oderwał się dwa lata temu jeszcze podczas procesji przy poświęceniu cerkwi, i takowego dziesiętnicy wyszukać jeszcze nie mogli, chociaż horodniczy przy codziennych raportach składanych przez policyjnych dozorców zawsze zapytywał: czy nie znalazł się guzik? Pozostałe ośm guzików rozsadzone był u munduru w taki sposób,