mych, że tak powiem, pogodzić was z przyjacielem waszym Iwanem Nikiforowiczem.
— Jakto! z tym gburem! żebym ja się miał pogodzić z tym grubianinem. Nigdy! nie będzie tego, nie będzie! — Iwan Iwanowicz okazał w tej mierze swą stanowczą i niezłomną wolę.
— Jak zechcecie, — odpowiedział horodniczy, traktując suto obydwa otwory swego nosa, tabaką, — nie śmiem wam radzić; jednakże pozwólcie sobie powiedzieć: teraz jesteście w gniewie, a gdybyście się pogodzili...
Ale Iwan Iwanowicz zaczął mówić o sposobie łowienia przepiórek, co zwykł był czynić, gdy chciał zmienić przedmiot rozmowy.
Tak tedy horodniczy musiał z niczem wracać do domu.
Chociaż wielce się starano w sądzie zatrzeć tę sprawę, lecz zaraz nazajutrz cały Mirogród wiedział, że świnia Iwana Iwanowicza, pochwyciła prośbę Iwana Nikiforowicza. Pierwszy horodniczy, zapomniawszy się, wygadał rzecz całą.
Kiedy zawiadomiono Iwana Nikiforowicza o zaszłym wypadku, nic na to nie odpowiedział, zapytał tylko:
— Czy też nie bura?
Ale Agata Fedosówna, wysłuchawszy wszystkiego, dawajże podbechtywać Iwana Nikiforowicza:
— Cóż ty Iwanie Nikiforowiczu? z ciebie będą drwić, jak z dziurawego buta, jeżeli zbędziesz to milczeniem! Po tem wszystkiem, jakimże będziesz szlachcicem? Byłbyś gorszym od tej baby, co sprzedaje łakocie, które tak lubisz. — I namówiła, jędza! Znalazła nawet gdzieś człowieka, średniego wieku z twarzą smagłą i piegowatą, noszącego ciemno-zielony, o połatanych łokciach, surdut, buty dziegciem wysmarowane, trzy pióra za uchem i przywiązaną do guzika, banieczkę szklanną, zastępującą kałamarz; zjadł on naraz dziewięć pierogów, dziesiątego zaś schował do kieszeni, a na jednym arkuszu stemplowego papieru umiał pomieścić tyle kruczków pieniackich, że nikt nie był wstanie odczytać wszystkiego za