licznościach i zdarzeniach, z których i rozumny człowiek nie łatwo mógłby wybrnąć.
W chwili, kiedy bogaty w pomysły rozum jego wynajdywał środki ku zniewoleniu Iwana Nikiforowicza, i kiedy już kroczył śmiało na spotkanie nieprzyjaciela, pewny niemal zwycięstwa — niespodziewana okoliczność zmięszała go nieco. Nie wadzi dodać w tem miejscu, że Antoni Prokopowicz posiadał między innemi, jedno spodnie, mające szczególną własność, tak, że kiedy je przywdział na siebie, to wszystkie psy zdradzały nie kłamany apetyt poszarpania mu łydek. Jak na nieszczęście, w dniu tym właśnie miał na sobie owe spodnie, i dla tego, ledwie że oddał się rozmyślaniu, gdy wtem obudzony przeraźliwem psów szczekaniem, Antoni Prokopowicz zaczął tak wrzeszczeć, (głośniej od niego nikt tego robić nie umiał), że nie tylko znajoma baba i mieszkaniec niezmiernego surduta, wybiegli na jego spotkanie; ale nawet dzieci z dziedzińca Iwana Iwanowicza, wysypały się rojem; a chociaż psy zdążyły zaledwo ukąsić go za jedną nogę, i to już zmniejszyło jego odwagę tak, że z pewnym rodzajem obawy zbliżył się do ganku.
— A, witajcie! na co wy mi psy rozdrażniacie? — rzekł Iwan Nikiforowicz, ujrzawszy Antoniego Prokopowicza; bo nikt z nim inaczej nie rozmawiał, jak tylko w sposób żartobliwy.
— Bodaj one wyzdychały, — co do nogi! kto ich tam drażni? — odpowiedział Antoni Prokopowicz.
— Kłamiecie.
— Dalibóg nie! Prosił was Piotr Fedorowicz na objad.
— Hm!
— Dalibóg! prosił tak bardzo, że wyrazić tego nie potrafię. — Co to, — powiada — Iwan Nikiforowicz stroni odemnie, jak od wroga? nigdy nie wstąpi pogawędzić, zabawić się...
Iwan Nikiforowicz musnął z zadowoleniem tłusty swój podbródek.