— Bądźcie spokojni: mam wszelką pewność, że sprawa moja zdecydowaną będzie w następnym tygodniu, i na moją korzyść.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej, by się coś-niecoś dowiedzieć o Iwanie Iwanowiczu.
— Iwan Iwanowicz jest tu, — rzecze mi ktoś, — on tam na klirosie.
Zobaczyłem wtedy cienką, długą figurę. Ale czyż to Iwan Iwanowicz? Twarz okryta zmarszczkami, włosy bieluteńkie; ale bekiesza na nim zawsze ta sama.
Po pierwszych zapytaniach, Iwan Iwanowicz, zwracając się ku mnie z wesołym uśmiechem, z którym mu tak zawsze było do twarzy, rzekł:
— Czy zwiastować wam przyjemną nowinę?
— Jakąż to? — zapytałem.
— Jutro niezawodnie zdecyduje się moja sprawa; Izba kryminalna przyrzekła mi to napewno.
Westchnąłem jeszcze głębiej, i coprędzej pośpieszyłem pożegnać się, gdyż jechałem w pilnym bardzo interesie. Wsiadłem do bryczki pocztowej.
Chude szkapy, znane w Mirogrodzie pod nazwiskiem kurjerskich, ruszyły zwolna, sprawiając kopytami, grzęznącemi w szarej masie błota, odgłos nie miły dla ucha. Deszcz lał zawzięcie na żyda, siedzącego na koźle i okrytego rogóżką. Wilgoć przejęła mnie nawskróś. Wreszcie minęliśmy smutną rogatkę z budką, w której inwalida reperował stare swe obuwie. Potem znowu pole, miejscami zryte przez spad wody; czarne, miejscami zielonością okryte; dalej obmokłe wrony i kawki; deszcz jednostajny; łzawy, bez odmiany widnokrąg!...
Tęskno i nudno na świecie tym, panowie!...