nie zbyt estetycznych napomnień małżonki, zawinąwszy co prędzej ów nos nieszczęsny w szmatę, wybiegł na ulicę.
Pierwszą jego myślą było wepchnąć gdziekolwiek niesiony zwitek; naprzykład — w rynsztok, pod jaką bramą, albo też, jakby od niechcenia upuścić, i jednocześnie skręcić w boczną uliczkę; ale jak na nieszczęście spotkał go jeden i drugi znajomy, spiesząc z zapytaniem — ten: „A dokąd idziesz?“ — inny znowu: „Kogoż to tak rano wybrałeś się golić?“ tak, że ani sposobu wypatrzeć stosownej chwili. Innym razem, już zupełnie, jak powiadają — rzucił biedę o ziemię, — a wtem budnik, z daleka jeszcze, wskazując mu halabardą, dodaje: „Podejm, coś tam zgubiłeś!“ i Jakób Iwanowicz rad nie rad, podnosi nos skwapliwie i chowa go do kieszeni. Rozpacz go ogarnęła, a to tem większa, że ulica wciąż bardziej się zaludnia, w miarę jak poczęto otwierać magazyny i sklepy.
Postanowił wreszcie iść na most Isakjewski, czy też tam nie uda mu się puścić owego nosa z nurtami Newy...
Przyznaję, żem zawinił, nie powiedziawszy dotąd nic o osobistości Jakóba Iwanowicza, godnej zresztą szacunku dla wielu bardzo względów.
Jakób Iwanowicz, jak każdy porządny rossyjski rzemieślnik, był pijakiem, co się zowie! a chociaż codziennie innym golił brody, jego własna zato nigdy ogoloną nie była. Frak pana Jakóba (surduta nie nosił wcale), był nakrapiany. Właściwie był on czarny, lecz cały w kawowo-żółte i popielate jabłka; kołnierz załojony, a zamiast guzików — tylko nici sterczały w miejscach odpowiednich.
Nasz golibroda był nadto znakomitym cynikiem, i kiedy pan asesor Kowalów w chwili golenia zwykle mawiał do niego:
— Twoje ręce śmierdzą wieczyście!
Jakób Iwanowicz odpowiadał nato zapytaniem:
— Czego by też one miały śmierdzieć?
— Nie wiem, mój kochany, a jednak śmierdzą, — mówi pan asesor.
Wtedy Jakób Iwanowicz zażywszy tabaki, mydlił mu za to bez miłosierdzia: i twarz, i pod nosem, i za uchem, i pod brodą, słowem, gdzie mu się tylko podobało.
Strona:PL Nikołaj Gogol - Powieści mniejsze.djvu/93
Ta strona została przepisana.