Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/113

Ta strona została przepisana.
Chlestakow.

O nie, na co. (pomyślawszy nieco) A wreszcie, nie zawadzi.

Horodniczy.

A wiele?

Chlestakow.

Cokolwiek. Dałeś mi pan wówczas, zdaje się dwieście... to jest, nie dwieście ale szczerze mówiąc, czterysta; ja nie chcę korzystać z pańskiej omyłki. — Otóż chciej i teraz dać mi takąż sumę, ażeby było równo ośmset.

Horodniczy.

Zaraz, natychmiast. (wyjmuje z pugilaresem.) Oto są! a do tego, jakby umyślnie samemi nowiusienkiemi bumażkami.

Chlestakow.

A, tak. (bierze i rozpatruje assygnaty) Wyśmienicie! mówią że to oznacza nowe szczeście, kiedy kto bieże nowe bumażki.

Horodniczy.

Tak, w samej rzeczy.

Chlestakow.

No; teraz bywajże mi zdrów mój kochany teściu! mocno mnie zobowiązałeś swoją gościnnością: wiele ci jestem winien. I jeżeli mam prawdę wyznać, lecz nie bierz to za komplement, ale nie doznałem nigdy w życiu podobnego przyjęcia. Bądź zdrowa mamuuiu! Żegnani cię Maryo!... Czekajcie mnie z powrotem; może być, że jutro znowu się zobaczymy. (Wychodzi — za nim wszyscy)