Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/118

Ta strona została przepisana.
Anna.

Ma się rozumieć, że błękitna.

Horodniczy.

Oho widzisz, czego jej się zachciewa!... tymczasem dobra będzie i czerwona. Wiesz że ty Anulku, dlaczego ja chciałbym koniecznie zostać generałem?... oto dlatego, że gdy przypadkiem zdarzy się gdziekolwiek jechać, to zaraz feldjegry i adjutanty skaczą obok ciebie, za tobą i przed, tobą! A na stacyach pocztowych, nikomu nic nie dadzą; wszyscy ciebie tylko czekają: a to same tytularne figury; kapitanowie i horodniczowie; a ty sobie ani dbasz, tylko siedzisz w powozie i gładzisz wąsy. Jesteś zaś na ohiedzie u jakiego gubernatora, to horodniczy stoi tam gdzieś z daleka! He, he, he! (zachodzi się ze śmiechu) To bardzo pociągające!

Anna.

Tobie zawsze głupstwa się podobają. Powinieneś być bacznym na to: że odtąd twój sposób myślenia, należy zupełnie odmienić, gdyż twojemi znajomemi będą: nie, lada jaki sędzia, z którym ty jeździsz szczwać zające, albo jakiś tam Ziemienika; ale przednie, osoby w znaczeniu i z najlepszem wychowaniem, jako to: hrabiowie, książęta... Dlatego ja się bardzo boję o ciebie: bo ty wybąkniesz czasem takie słówko, którego nikt w żadnem wyższem towarzystwie nie usłyszy.

Horodniczy.

Tak i cóż? słówkiem przecież nikogo nie skaleczysz.

Anna.

Dobrze to jest: dopókiś był horodniczym i żył w tej mieścinie, wszystko tobie uszło; ale w stolicy, to zupełnie co innego.

Horodniczy.

W rzeczy samej, prawda — mówią: że w Petersburgu, tak smaczne są ryby, że gdy je jeść zaczniesz, to aż ślinka pociecze.