Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/138

Ta strona została przepisana.
Anna (do męża).

Jakto? to nie uchodzi, to być nie może!... przecież on już był zaręczony z naszą Maryą.

Horodniczy (z gniewem i żalem).

Nie widziszże jeszcze: iż u niego wszystko to było: tylko wiatrem? — Najrozpustniejszy filut, niech go jasny piorun trzaśnie!... Otóż sprawdziło owo przysłowie: że gdy kogo chce Bóg ukarać, najrzód mu rozum odbierze. I cóż w nim jest tak osobliwego, żeby go aż można było wziąść za tak ważną znakomitą figurę? Niechajby miał w sobie coś przynajmniej takiego co wzbudza w ludziach szacunek, uszanowanie; a to djabli wiedzą co: jakiś wyschły gilbas; chudy jak widelec. — I jakim to się sposobem stało? kto pierwszy doniósł mi o tem, kto powiedział: że to jest urzędnik, przysłany do nas dla rewidowania?

Ziemlenika.

Kto doniósł, kto powiedział! Oto ci dwaj gagatki! (wskazuje na Dobczyńskiego i Bobczyńskiego).

Bobczyński.

To... to... to... nie ja — jam nawet o tem nie myślał.

Dobczyński.

Ja także nic nie mówiłem, zupełnie nic...

Ziemlenika.

Wy, nie kto inny.

Chłopow.

Rozumie się, że wy. Naprzód wpadliście tu z traktyeru jak waryaci, krzycząc na całe gardło: znaleźliśmy go, przyjechał, przyjechał Rewizor, który pieniędzy nie płaci.... prawda że nie płaci, ale pożycza... Niech was djabli porwą! mieli kogo znaleźć!