Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/23

Ta strona została przepisana.

najlepiej tu siebie zarekomendował: więcej jak półtora tygodnia już mieszka u mnie i dalej jechać nie myśli — bierze wszystko a conto, a jeszcze mi ani kopiejki nie zapłacił. — W jednej chwili stanąłem jak wryty i mówię do pana Piotra: Ehe!....

Dobczyński.

Nie, panie Pietrze, to ja powiedziałem: Ehe!....

Bobczyński.

Z początku ty powiedziałeś, a później ja. Ehe! mówiliśmy razem z panem Piotrem, dla jakiej kategoryi on tu siedzi, wówczas kiedy ma jechać Bóg wie dokąd: aż w Saratowską Guberniję! — To zapewne nie kto inny być musi, jak tylko ten sam urzędnik, którego się spodziewamy.

Horodniczy.

Co mówisz! to być nie może (przysuwa sie z krzesłem.) Nie, to się tobie tak zdało, to nie on.

Dobczyński.

Jakto nie on, kiedy i pieniędzy nie płaci i nie odjeżdża!,... Któż może być inny, jeżeli nie on?... z jakiegoż względu mieszkałby tutaj, kiedy w jego podorożnej stoi wyraźnie: w Saratow!

Bobczyński.

On, on; dalibóg, on!.... pójdę w zakład o niewiedzieć co!.... A jaki obserwator, obejrzał wszystkie kąty, nawet i nasze talerze, aby się przekonać, co jemy. A co za przezorność, niech Bóg broni!

Horodniczy.

Ach! Boże! miej nas grzesznych w swojej opiece!.... Gdzież stanął?

Dobczyński.

W piątym numerze pod schodami.

Bobczyński.

W tym samym pokoiku, w którym się przeszłego roku, przejeżdżający oficerowie pobili.