Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/26

Ta strona została przepisana.

rozkazałem wyraźnie, ażeby i Prochorów był tutaj. Gdzie jest Prochorów?

Swistunow.

W części, ale go do niczego użyć nie można.

Horodniczy.

Jakto?

Swistunow.

Tak: przywieźli go dziś rano prawie bez duszy. Już dwa cebry wody wylano na niego, a jeszcze się nie przetrzeźwił.

Horodniczy (chwyta się za głowę).

Ah! mój Boże! mój Boże! — Idźże żywo na ulicę.... albo nie, bież pierwej do mego pokoju — słyszysz! i przynieś mi moję szpadę nową szpadę! rozumiesz?! No, panie Pietrze pójdziemy.

Bobczyński.

I ja, i ja panie Antoni, weźcież i mnie ze sobą.

Horodniczy.

Nie, nie! nie można, nie można! nawet w drążkach się nie pomieścimy.

Bobczyński.

Nic to, ja sobie pójdę piechotą za drążkami. — Chciałbym choć przez szczelinkę na niego popatrzyć, albo przez dziurkę od klucza widzieć jego z wami obejście, złość lub dobroć i nic więcej.

Horodniczy (przyjmując od Kwartalnego szpadę.)

Ruszaj natychmiast, zwołaj wszystkich dziesiętników, niechaj każdy z nich weźmie..... Eh! jaka odrapana szpada!... o! przeklęty kupiec Awdulin — widzi że u Horodniczego stara szpada, a nie przyśle nowej. O! złośliwy narodzie! a takie chytre!..... ja myślę że tam już najmniej z tuzin próśb na mnie przygotowali (do Kwartalnego.) Niechaj każdy z nich weźmie w rękę ulicę — do djabła, weźmie w rękę ulicę!.... nie, miotłę!.... i niech czysto wymiotą trotoary, które prowadzą do oberży. Słyszysz? Pa-