nego rodzaju, nie radzę tobie... (zajada) Tfu! co za szkaradna zupa! (przestaje jeść.) Ręczę, że żaden człowiek w świecie nie jadł takiej zupy. Jakieś pióra pływają w miejscu masła, (kraje kuraka) Aj, aj, aj, jakaż twarda kura!... Daj pieczyste!... Tam na dnie jest jeszcze cokolwiek. Józefie, dokończ za mnie. (kraje pieczyste) Cóż to za potrawa? to ma być pieczyste.
A cóż?
Djabli wiedzą co, dość że nie pieczenia — kawał drzewa zgotowanego, (zajada) Oszusty! Szalbierze! czem ludzi karmią! — wszystkie zęby wylecą, nim zjesz jeden kawałek, (dłubie palcem w zębach) Łajdaki! wydrwigrosze! zupełnie jak kora od drzewa, niczem wyjąć nie można — złodzieje! (wyciera gębę serwetą) Więcej nie ma nic?
Nie!
Rozbójniki!... żeby też choć powąchać jakiegokolwiek melszpajzu... Rzezimieszki! obdzierają tylko przejezdnych. (Kelner z Józefem sprzątają i wynoszą talerze.)
W istocie, jakbym nic w gębie niewidział; tylko się rozłakomiłem. Ah! żebym miał drobne, natychmiast posłałbym na rynek, chociaż po bułki.
Tam przyjechał Horodniczy, rozpytuje się o panu i chce si nim widzieć.