Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/42

Ta strona została przepisana.
Chlestakow (z początku się jąka, a pod koniec kwestyi mówi głosem donośnym.)

Cóż robić!.... jam temu nie winien.... ale na honor zapłacę.... mnie przyszlą z majątku. (Bobczyński przez drzwi wygląda) On bardziej winien, pieczyste dał tak twarde jak drzewo, a zupę.... djabeł wie co to było na miejscu zupy, zmuszony byłem wylać ją przez okno. On mnie głodem po całych dniach morzył... herbata najgorsza, trąci rybą, a nie herbatą. Za cóż więc mam?

Horodniczy (z tchórzostwem.)

Daruj pan dobrodziej, ja prawdziwie, nic nie jestem winien. Na rynku mięso zawsze dobre. Przywożą je Chołmogorscy kupcy, ludzie trzeźwi i dobrego prowadzenia. Nie wiem zkąd tutejszy traktyernik bierze takie złe mięso. — Jeżeli pan pozwoli, możemy się przejechać do innego mieszkania.

Chlestakow.

Nie, ja niechcę, rozumiem, co znaczy to inne mieszkanie, to jest turmą. Za cóż mnie.... pan nie możesz.... nie masz na to prawa... ja pokażę podorożne.... jestem urzędnikiem, jadę do własnego mojego majątku w Saratowskiej Gubernii, służę w ministerium..... pan się nie ośmielisz... ja będę się skarżył.

Horodniczy (n. s.)

O! Boże, już wie o wszystkiem.... A jaki złośnik! Wszystko mu już powiedzieli ci przeklęci kupcy.

Chlestakow (odważnie.)

Jak pan śmiesz!... mnie zna sam minister.... Nie, nie pójdę! dalibóg nie pójdę, chociażby tu cała pańska komenda przyszła..... (n. s.) Nie dam się wziąść, słowo honoru, nie dam się wziąść!.... a jeśliby broń Boże!... to!... (bierze w tyle ręką stojącą na stole butelkę.)

Horodniczy (wyciągnąwszy się trzęsie całym korpusem.)

Panie! zmiłuj się, nie gub mnie!.... Żona, maleńkie dziatki... nie rób nas nieszczęśliwemi.