Oto zajdź lepiej do mnie, i powiedz mojej żonie... albo nie, dam ci karteczkę, (do Chlestakowa) Mogęż się ośmielić, prosić pana dobrodzieja o łaskawe pozwolenie napisania w jego obecności, kilku wierszy do mojej żony, ażeby się przygotowała z przyjęciem tak zacnego gościa.
Na co te ceremonije; wreszcie pisz pan, bardzo proszę, oto atrament i pióro... tylko nie ma papieru, nie wiem... chyba na tym rejestrze.
Dobrze, gdziekolwiek. (pisze i oddaje Dobczyńskiemu, który idzie do drzwi, w tym momencie drzwi się wywracają i podsłuchujący Bobczyński, leci razem z drzwiami na scenę i pada na ziemię. Wszyscy wydają krzyk, Bobczyński wstaje.
Cóż to? skaleczyłeś się pan?
Nic to, nic; tylko na wierzchu nosa maleńka rana. Zajdę do naszego doktora, on da mi plaster, a wszystko przejdzie.
Proszę pana dobrodz: niech pan raczy!... A pański służący, może zanieść walizkę. (do Józefa) Słuchaj mój kochany, przeniesiesz wszystkie rzeczy do mnie, do Horodniczego rozumiesz? każdy ci moje mieszkanie pokaże. Proszę pana dobrodz. (przypuszcza naprzód Chlestakowa i idąc za nim, obraca się do Bobczyńskiego i mówi z nieukontentowaniem.) E! nie mogłeś znaleść innego miejsca do upadnięcia!... rozciągnął się, jak djabeł wie co! (wybiega — za nim zwolna Bobczyński. Zasłona spada.).