Strona:PL Nikołaj Gogol - Rewizor z Petersburga.djvu/92

Ta strona została przepisana.
Chlestakow.

To dla mnie wszystko jedno: kiedy nie ma sta, wezmę choć 40. I to na trzy dni tylko, a potem panom zwrócę. (Przyjmuje pieniądze).

Dobczyński.

Ośmielam się zanieść moję malutkę prośbę, w jednej bardzo delikatnej sprawie.

Chlestakow.

Cóż to, co?

Dobczyński.

Oto rzecz tak się ma: starszy mój syn urodzony jeszcze przed ślubem...

Chlestakow.

A!...

Dobczyński.

To się tylko mówi, ale on jest moim własnym synem, i urodził się w taki sposób, jakby już było po ślubie; bo wszystko to, jak należy umocniłem później prawym związkiem małżeńskim. Otóż chciałbym, ażeby on już został moim prawym synem, i nazywał się tak ja! ja, Dobczyńskim.

Chlestakow.

Dobrze, niechaj się tak nazywa; to można.

Dobczyński.

Jabym pana nieutrudzał; ale szkoda chłopca, taki żwawy, roztropny malec i wielkich nadziei — deklamuje na pamięć różne wiersze a jeśli znajdzie gdzie nożyk, to natychmiast nim wystruga maleńkie drążeczki tak zgrabnie, jakby najlepszy mechanik. Pan Piotr może to zaświadczyć.

Bobczyński.

Tak, wielkich zdolności chłopak.