Tu jednakże jest wielu urzędników. Teraz zaczynam się domyślać; niezawodnie sądzą, że ja wiele znaczę w Petersburgu. Moja fizyonomia jak uważam, zrobiła na nich wielkie wrażenie... I w samej rzeczy, mogłem się im wydać niepospolitym człowiekiem, bo dla prowincyonalnych figur, ujrzeć przejeżdżającą, osobę ze stolicy, z innem zupełnie wychowaniem i w modnej stołecznej odzieży; w tem jest coś czarującego. — Ale zobaczmy też, wiele mamy pieniędzy. (liczy) Sto, dwieście... ach, jakaż zatłuszczona!.. pięćset... siedemset!.. oho! więcej tysiąca!... tysiąc sto, tysiąc dwieście... No, nie zły kusz. Teraz panie piechotny Kapitanie! wpadnij tylko w moje ręce, dam ci się we znaki!... Jednakże to szlachetnie z ich strony, że mi pożyczyli tyle pieniędzy, nie ma co mówić, jest to czyn bardzo chwalebny! o tem warto napisać do mojego przyjaciela Trapiczkina, mieszkającego w Petersburgu; jest on autorem a razem i redaktorem różnych pism peryodycznych — niechaj więc między innemi i ich wyszydzi porządnie. Ej! Józef! daj tu atramentu, pióra i papieru. (Józef wygląda ze drzwi bocznych i mówi. „Zaraz, zaraz“) Muszę donieść mu o wszystkiem. Oh, to satyryk! jakich mało na świecie... wyszydzić, wyśmiać, oczernić; to jest jego żywioł.. A co za dowcip, do zadziwienia! taki uszczypliwy, że i ojcu rodzonemu nie przepuści. Jednakże lubię pieniądze.
No i cóż łotrze?... widzisz, jak ugaszczają? (zaczyna pisać).
Tak, chwała Bogu! tylko wie pan co?