Krzysztof przywiózł z Włoch, przysporzyły mu nieco pieniędzy. Pozostawił Melanję w Baltimore, w pierwszorzędnym pensjonacie, i ruszył w świat, by zdobyć majątek. Nabył pole i las, pracował w torfowisku, założył wespół z innymi miasto, przeżył napad bandycki na fermę — wreszcie sprowadził Melanję.
W ciągu czterech lat podniosła się wartość dwustu placów budowlanych, które w Springtown były jego własnością, dwunastokrotnie. Zamieszkiwali obszerny dom.
— Co dziś w teatrze? — rzekła Melanja pewnego wieczora i westchnęła. — Żyć stopięćdziesiąt mil od najbliższego teatru, co za los!
— Potem sobie to odbijemy. Na razie mamy tę przewagę tutaj, że nikt się o nas nie troszczy.
— To prawda. Tu nie zabłąka się żaden ajent twego ojca. Ale w trzydziestym roku życia zrzekać się ludzi, muzyki, zbytku!
Gdy nic nie odpowiadał:
— Potem, powiadasz? Ale czyż możemy niezaślubieni wrócić kiedyś za ocean? Ty nie chcesz, byśmy się pobrali, chociaż mój kościelny ślub z przed laty tu nie ma żadnego znaczenia. Jesteś zbyt dobrym kupcem; nie chcesz, by cię ojciec wydziedziczył; spadek wyżej cenisz, niż moją miłość.
— Nie pierwszy dziś wieczór, że to wszystko omawiamy.
Nie słuchała go wcale.
— Jeszcze potem? — mówiła — wtedy będę stara. Czy będziesz wtedy przy mnie?
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.