— Powinien był pan mnie przeprosić, mój panie, uderzył mnie pan w pierś!
— Nie mam ochoty nikogo przepraszać — rzekł jaśnie pan — miałem partję wygraną, a pan mi przeszkodził, tamci teraz robią karambole.
— Musi mnie pan przeprosić — powtórzył młodzieniec.
— Wynoś się pan! — zawołał jaśnie pan — co za natarczywy człowiek! — i patrzył wciąż na toczące się po bilardzie kule!
Niechludow przystąpił jeszcze bliżej i ujął go za ramię.
— Jest pan łajdakiem, wielmożny panie! — zawołał.
Oczy mu płonęły; wyglądał tak, jakby chciał tamtego zjeść. Jaśnie pan był silnym, okazałym mężczyzną.
— Co? — ryknął — ja łajdakiem? — i rzucił się na niego.
Wszyscy obecni przyskoczyli i rozdzielili ich.
Niechludow rzekł;
— Musi mi dać satysfakcję, obraził mnie.
— Ani mi na myśl przychodzi — odparł jaśnie pan — takiemu żółtodzióbowi nie daję satysfakcji. Mogę mu najwyżej wytargać uszy.
— Jeśli mi pan nie chce dać satysfakcji, nie jest pan szlachcicem.
Miał łzy w oczach.
— Jesteś żółtodziubem i nie możesz mnie obrazić.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.